W pół drogi do jedności

Żadne polskie wybory prezydenckie od tych sprzed pięciu lat i tych z 1995 roku nie podzieliły społeczeństwa tak głęboko. Połowa rodaków wysyła w stronę Pałacu Prezydenckiego bukiet gratulacji, druga połowa – bukiet pretensji. Napięcie czuć w mediach, na ulicy, a niestety także w niejednej rodzinie, parafii czy niejednym zborze.

4 CZERWCA 2025 (NR 1095) [Felieton |Daniel Kluska]

Ilu Polaków czuje się dziś zwycięzcami? Mniej więcej tylu, ilu przegranymi. Liczby są bezlitosne, bo uświadamiają, że niemal dokładnie co druga dorosła osoba, którą mijamy w sklepie czy autobusie, wybrała inaczej.

Ta symetria może budzić nerwowy dreszcz. Jedni mówią o „mandacie narodu”, drudzy o „pękniętej Ojczyźnie”. Polacy wydają się być dzisiaj lustrem z rysą biegnącą przez sam jego środek. I choć najgłośniej uderzają w nią nagłówki portali, ta rysa zaczyna się gdzie indziej – w sercach, które zamiast otwartej rozmowy, częściej wybierają podejrzenia.

„Ta dynamika stała się „wielkim bojem” – starciem, które przenika każdą sferę życia, od geopolityki po skrzypienie domowych drzwi”

Podobnie było po śmierci króla Salomona, kiedy rozpadło się królestwo Izraela. Gniew ludu narastał latami, zanim Roboam i Jeroboam, pretendenci do schedy po Salomonie, przybili na tym gniewie pieczęć rozłamu. Napięcie, które dziś widzimy, nie zrodziło się w komisjach wyborczych, lecz rosło od dawna w codziennych żartach o „dziadersach” i „lemingach”, w ironii Facebooka i ciszy przy rodzinnym stole.

Ta dynamika stała się „wielkim bojem” – starciem, które przenika każdą sferę życia, od geopolityki po skrzypienie domowych drzwi. Nie chodzi jednak o spór lewicy z prawicą, lecz o wieczny konflikt między samolubstwem a miłością. Dlatego misją Kościoła nie  jest kierować wzrok ludzi na plakat z określonym kandydatem, lecz na sam charakter wyborcy i jego wartości.

Na kartach Ewangelii Jezus pojawia się po „wyborczej porażce” uczniów z Emaus. Ich kampania zawiodła – Mesjasz przecież przegrał i umarł. Idą posępni, a On dołącza, pyta, słucha, wyjaśnia Pisma, wreszcie łamie chleb. Cały proces trwa kilkanaście kilometrów, czyli mniej więcej tyle, ile dzieli Zamek Królewski w Warszawie od Lotniska Chopina. Warto zapamiętać ten dystans – tyle wystarczy, by ze smutku rodziła się nadzieja, jeśli po drodze człowiek zostanie wysłuchany i nakarmiony.

„Dlatego, zamiast dyskutować, kto kogo pokonał, warto zapytać, gdzie w tym wyniku jest miejsce na przebaczenie; gdzie dwa procent przewagi może ustąpić pierwszeństwa stu procentom łaski?”

Oczywiście, jeden spacer nie zjednoczy kraju. Ale ma siłę drożdży wrzucanych do ciasta: sprawia, że rośnie w nim odrobina przestrzeni – na uśmiech, rozmowę, podanie ręki. A od takich mikroskopijnych gestów zaczyna się proces, który Biblia opisuje obrazem „zburzonego muru nieprzyjaźni” (Ef 2,13-14).

Dlatego, zamiast dyskutować, kto kogo pokonał, warto zapytać: gdzie w tym wyniku jest miejsce na przebaczenie? Gdzie dwa procent przewagi może ustąpić pierwszeństwa stu procentom łaski?

Naród nie staje się jednością za sprawą podpisu w Sali Kolumnowej. Rodzi się z decyzji, by codziennie wybierać życzliwą odpowiedź zamiast ciętej riposty, by włączyć współczucie przed wysłaniem kolejnego mema, by rozpoznać w sąsiedzie – niezależnie od koloru jego plakietki wyborczej – kogoś, za kogo Chrystus oddał życie.

W japońskim rzemiośle istnieje kintsugi – sztuka sklejania i naprawiania potłuczonych naczyń ceramicznych za pomocą laki (żywicy z drzewa urushi) wymieszanej z drobinkami szlachetnego metalu, najczęściej złota, czasem srebra lub platyny. Zamiast maskować pęknięcia kintsugi podkreśla je błyszczącymi żyłkami, czyniąc z uszkodzenia część nowej niepowtarzalnej estetyki. Pęknięcia nie znikają – przeciwnie, lśnią. Jeśli Polska ma zostać sklejona, to ową złotą żywicą może być tylko miłość, którą Paweł w Liście do Kolosan 3,14 nazywa „więzią doskonałości”. Miłość, która nie cedzi obywateli przez sito sondaży, lecz cieszy się prawdą i wszystko znosi.

W japońskim rzemiośle istnieje kintsugi – sztuka sklejania i naprawiania potłuczonych naczyń ceramicznych za pomocą laka (żywicy z drzewa urushi) wymieszanej z drobinkami szlachetnego metalu.

Gdy więc za kilka tygodni emocje wyborczej niedzieli już opadną, banery kandydatów znikną z ulic, a memy stracą świeżość, pozostanie jedno pytanie: czy przyjmiemy zaproszenie do wspólnego stołu – tego przy drodze do Emaus, pełnej rozczarowania, i tego za ścianą sąsiada? Wszystko zależy od tego, co będzie naszym celem na wciąż odległym horyzoncie przyszłości. Bo choć procenty wyborcze dzielą, chleb łamany z wdzięcznością wciąż potrafi łączyć. I w tym prostym geście kryje się nadzieja, że rysa przez środek lustra nie musi rozdzielać odbitego w nim nieba.

Daniel Kluska

Źródło: https://adwent.pl/w-pol-drogi-do-jednosci/